L O A D I N G
blog banner

Pasja a zarobek i kwestia moralna

Przed tygodniem musiałem zawiesić swój największy projekt z przyczyn finansowych. Wiadomo, po trzech latach kilkunastogodzinnego siedzenia przy komputerze, kiedy możliwości pokrycia składek ZUS wciąż wydają się nierealne, do człowieka dochodzi, że jego praca nie ma sensu. Dziennie mam średnio 1500 czytelników, w wakacje i w szczycie sezonu liczba sięga dwa razy tyle. Potencjał ogromny, ale z jakiegoś powodu nie odniosłem sukcesu. Jak pisałem, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu o przeznaczeniu.

 

Większość osób zrozumiała moją decyzję, natomiast dostałem też kilka maili z wielkim oburzeniem, jak mogłem chcieć zarobić na pasji. Podobno te dwie rzeczy trzeba od siebie oddzielić, a zarobek w internecie to rzecz godna największego potępienia. Zarabia się w pracy, w internecie pracuje się za darmo. Tak twierdzą niektórzy.

 

Nie rozumiem tej mentalności. Skoro poświęcam kilkanaście godzin dziennie na tworzenie strony, z której miesięcznie korzysta około 30 tysięcy osób, która ułatwia im planowanie podróży i oszczędność kosztów, to jestem zły, bo też chciałbym raz na jakiś czas wyjechać w podróż, chciałbym kiedyś założyć rodzinę lub mieć pieniądze na takie przyziemne sprawy jak basen, czy jedzenie wyższej jakości niż trucizny powodujące raka.

 

Co najdziwniejsze – nie mówię tu o opłatach za dostęp do strony, tylko o reklamach oraz o prowizjach za sprzedane bilety – w tym drugim przypadku czytelnik nie zauważyłby różnicy. Firma, która wypłaca prowizję płaci innym po kilkaset euro miesięcznie za to samo, co ja robię za darmo. Problem w tym, że u mnie z jakiegoś powodu nie zgodziła się na przyjęcie do programu partnerskiego, co ostatecznie przekreśliło moje szanse na odbicie się od dna. Oczywiście bez żadnego wyjaśnienia. Kto ma pieniądze, ten rządzi. A ja jestem tym złym, bo w chamstwie i nieuczciwości widzę coś złego. Taka jest ludzka mentalność. Jaki jest więc sens mojej wielogodzinnej pracy, psucia sobie wzroku i zdrowia?

 
Z jednej strony denerwuje mnie coraz powszechniejsze wymaganie, aby wszystko było bardzo tanio lub za darmo – ludzie chcą jechać na wycieczkę za darmo, najlepiej żeby ich ktoś jeszcze nakarmił i przenocował, ktoś ułożył im plan wycieczki, podał ceny i kupił bilet. A oni? Oni nie dadzą nic w zamian. Niby wykształceni, znający języki światowe, a nie rozumieją, że nie ma nic za darmo – oni mają coś za darmo, a płaci za to ktoś inny. Równie mocno irytuje mnie, że w wielu firmach i instytucjach pracownicy patrzą na człowieka jako na chodzący bankomat – interesuje ich tylko to, jak dużo będą w stanie od niego wyciągnąć. Najlepiej za nic. Świat się kręci wokół pieniądza.

 

Ale wracając do tematu. Z pasją jest świetnie, kiedy zarabiam 10 tysięcy miesięcznie na rękę, mam premię, dodatki, pracę umożliwiającą nieograniczone podróże i wypoczynek. Wtedy mogę sobie pisać za darmo z czystej pasji. Ale co, kiedy nie mam nic. Kiedy nie mam ani złotówki na utrzymanie i wciąż słyszę, że jestem pasożytem i nieudacznikiem? Wtedy też mam nie zarabiać, bo to niemodne? Ciekawe, co powiedzą pracujący za 1200 na rękę. Czy oni też nie chcieliby dorobić? Coraz bardziej nie rozumiem tego świata.

 

Swoją drogą, wystarczyłoby o kilkaset złotych obniżyć składki na ZUS i bezrobocie spadłoby gwałtownie. Ale komu na tym zależy? Lepiej pompować ogromne pieniądze w bezwartościowe szkolenia, w bezwartościowe staże psujące rynek pracy i opłacać ubezpieczenie zdrowotne bezrobotnym z pieniędzy państwa, zamiast zrobić najprostszą rzecz. Co ciekawe – największe zagraniczne koncerny mają preferencyjne warunki płatności składek i podatków, a pracownicy najczęściej są traktowani jako tania siła robocza. Taki mamy świat.

 

Po co to piszę? Chciałbym kiedyś napisać książkę o tej zwariowanej epoce. Na razie niech to będzie swoiste świadectwo upadku debila.