L O A D I N G
blog banner

Małe jest piękne…

Podróże koleją to moja pasja. Pasja nierozumiana przez najbliższych, wyśmiewana przez otoczenie, która daje mi chociaż chwilowe wytchnienie od spraw sądowych, dołujących wiadomości ze świata, polityki w telewizji i kłopotów rodzinnych. Obecnie nie jestem w pełni sił, podróżuję więc niedaleko i tanio dzięki biletom, o których mało kto wie. Kilka tygodni temu, po licznych kłótniach na tym tle, podjąłem decyzję o porzuceniu mojej pasji, w ostatnich dniach natomiast dostałem kolejny cios od życia, co zmusiło mnie do krótkiego wyjazdu bez względu na sprzeciw najbliższych – po prostu nie wytrzymałbym nerwowo.

Celem moich pierwszych podróży w tym roku są miasta i miasteczka województw śląskiego oraz opolskiego. Jak przystało na psychola i debila, nie ciągnie mnie do wielkich metropolii, natomiast lubię zwiedzać mniejsze miasteczka. Nie nocuję w hostelach dla imprezowiczów ani nie korzystam z tak popularnego couchsurfingu (bezpłatne noclegi u nieznajomych). Nie są to wycieczki za 1 zł w jedną stronę, ale jest dużo taniej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Podczas podróży po Republice Czeskiej najbardziej podobały mi się przejazdy pociągiem po malowniczych trasach prowadzących przez wioski do małych miasteczek. Z okien pociągu widziałem inną Republikę Czeską niż w przewodnikach turystycznych lub relacjach czechofilów, natomiast pozwoliło mi to poczuć osobliwą atmosferę tego kraju.

Obecnie na nowo odkrywam Polskę. Okazuje się, że również mamy bardzo ładne trasy kolejowe z niesamowitą atmosferą, klimatyczne miasteczka (pomimo zniszczeń wojennych), smaczną kuchnię oraz sporo niedrogich obiektów noclegowych. Cudze chwalimy, swego nie znamy – w naszym kraju znajdziemy mnóstwo pięknych miejsc.

We wrześniu i październiku zawitałem do kilku mało znanych miasteczek, które bardzo mi się spodobały. Opisy tych miast wkrótce znajdziecie na moim blogu podróżniczym, prowadzonym po to, aby w przyszłości pokazać się wśród pracodawców, choć pewnie będzie to kolejna bezsensowna praca. Z drugiej strony lepsze to niż siedzenie i narzekanie, zawsze to jakiś pomysł na samorealizację, przynajmniej w takiej sytuacji, w jakiej się znalazłem.

Prowadzenie bloga podróżniczego to również szansa na współpracę z przewoźnikami, mediami lub organizacjami turystycznymi. Niestety, wszyscy patrzą tylko na liczbę fanów na Facebooku i pieniądze, które może od razu przynieść bloger. Opisując małe miejscowości nie zdobędę fanów, polubień itp., więc sam eliminuję się z rynku. Bez współpracy z instytucjami zewnętrznymi nie mam szans na rozwój – podróże, choć w moim wydaniu niedrogie, to jednak kosztują.

Tworzy się więc zamknięte koło. Opisując bloga o największych i najmodniejszych miastach, które opisano już na tysiącach blogów podróżniczych, zdobywacie fanów, a więc macie szansę na współpracę i rozwój projektów. Pisząc o małych, urokliwych miejscach, mało popularnych wśród turystów, nie macie szans. Powstaje dylemat – pisać pod publiczkę, nachalnie się reklamować, czy zachować swój styl, tworzyć bloga z pasją, jednocześnie skazując się na porażkę? Tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić.

Podróże, połączone z obserwacją otoczenia, delektowaniem się atmosferą nowych miast, dają mi energię oraz chęć do życia, co jest szczególnie ważne przy walce z chorobą. Nie potrafiłbym jednak podróżować „pod dyktando”, chwalić miejsc, które w ogóle mi się nie podobają, zwiedzać tego, co modne. Najpopularniejsze stolice, najmodniejsze kluby, największe imprezy – to nie mój świat. Nie potrafię też kopiować najbardziej medialnych blogów – robić głupich min do selfie, pozować na tle zabytków, pisać poradników dla ludzi widzących świat przez różowe okulary, zupełnie oderwanych od rzeczywistości. Do swoich podróży nie dorabiam ideologii, po prostu cieszę się z samej możliwości podróżowania i poznawania nowych miejsc. Mam swój styl. To mnie dyskwalifikuje w oczach ewentualnych partnerów i czytelników.

Swoją drogą, przerażają mnie wartości promowane w internecie. Śmiesznie ubrani YouTuberzy zarabiają krocie na równie śmiesznych poradach, blogerzy podróżniczy zachwycają innych swoim selfie na tle modnych zabytków, a lektura blogów o różnej tematyce utwierdza mnie w przekonaniu, że żyję w zwariowanym świecie konsumpcjonizmu, obłudy i dziecięcej naiwności, napędzającej klientów największym koncernom. Największa obłuda to znajomi i fani na Facebooku – bezwartościowe liczby dla wielu są wyznacznikiem sukcesu. Widzę tę obłudę, jak zwykle osamotniony w swoim postrzeganiu świata. Może widzą również ci, którzy tym wszystkim sterują, śmiejąc się z głupoty Ślepej Ciemnej Masy.

Nie pasuję do tego świata, ale chciałbym jakoś wykorzystać te dni, które pozostały mi na padole ziemskim. Pomimo niechęci otoczenia. Przecież po śmierci to ja będę żałował, że mając możliwość nie pojechałem do jakiegoś ładnego miasta, nie spacerowałem po pięknym parku w promieniach łagodnego jesiennego słońca, tylko siedziałem w mieszkaniu i gapiłem się w telewizor lub komputer. Bo inni tak chcieli. Jak zawsze w swoim życiu natrafiam na mur niezrozumienia; widocznie takie jest przeznaczenie. Jeden uzyska wsparcie, będzie dopingowany, będzie mógł rozwijać swój talent lub pasję, drugi wciąż będzie słyszał „nie” lub „jesteś chory psychicznie”. Równowaga musi być. Tak już jest, kiedy wyróżniacie się jakoś na tle otoczenia. Moim przeznaczeniem są ciągłe niepowodzenia, krytyka, choroba psychiczna. Nie ma sensu z tym walczyć.