L O A D I N G
blog banner

Reality show

Świat idiocieje – tyle można powiedzieć po codziennej analizie treści internetu, środków masowego przekazu, modnych książek. Weekend spędziłem odcięty od tego wszystkiego. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak odpocząłem psychicznie. Niestety, powrót do domu, włączam internet i już denerwujące wiadomości.

Kiedy wyjątkowo mi się nudzi, włączam telewizor, aby pośmiać się na jakimś reality show. Pośmiać się, bowiem to tylko rozrywka dla zabicia czasu. Ostatnio najpopularniejszym programem była druga edycja „Rolnik szuka żony”. Program o największej oglądalnoci, a przy tym krytykowany jako program dla prostaków. Obejrzałem kilka odcinków – nie rozumiem tej krytyki. Program bardziej przypominał telenowelę, ale nie było chamstwa oraz upokarzania uczestników, jak to ma miejsce w większości innych programów tego typu. Ludzie myślą, iż w tym programie są przypadkowe osoby rzeczywiście szukające miłości. Mnie się wydawało, iż niemal wszyscy uczestnicy chcieli się wypromować, aby zostać celebrytami. Najśmieszniejszy był Rafał, rolnik dobiegający trzydziestki, a na randkach dyskutujący o Transformersach, czy kłócący się z „dziewczyną”, dlaczego nie weszła na „młota” (rodzaj karuzeli). Ciekawe, czy rzeczywiście mówił to sam od siebie, czy zostało to wyreżyserowane. Jego partnerka – Justyna – wydaje się być ładną, miłą, wykształconą i bogatą dziewczyną. Co więc robi w takim programie, skoro może przebierać w potencjalnych partnerach? Kiedy wejdziecie na jej profil na Facebooku, zobaczycie, iż np. jej siostra startowała w konkursach piękności, zdobyła nawet jakiś tytuł Miss Internautów, czy coś takiego. Nie jest to więc żadna szara myszka, rodzinka jest obyta z mediami. Jak dla mnie to żaden przypadek, iż pojawiła się w programie.

W całym reality show widać było wyreżyserowane sceny, sporo sztuczności, lokowanie produktów. Pomimo wszystkich wad podoba mi się natomiast brak wulgaryzmów, ośmieszania uczestników oraz pewien poziom, któremu inne reality show nie dorastają do pięt. Czasami wpadłem na profil programu na Facebooku poczytać komentarze – doszło do tego, iż nieznane osoby zakładały fikcyjne konta z nazwiskami uczestników i próbowały rozsiewać plotki dotyczące ich życia prywatnego. Pytanie, po co?

Poszukujących miłości można było też spotkać w reality show „Kto poślubi mojego syna?”, gdzie synowie wraz z matkami (w tej edycji była też córka) wybierają swoją miłość wśród uczestniczek i uczestników zabiegających o ich względy. Poziom żenujący, chamskie odzywki, kłótnie, widać parcie na szkło. Wszystko sztuczne, a uroda kandydatek pozostawia dużo do życzenia, choć podobno takie dziewczyny podobają się mężczyznom. Mnie nie. W sumie tylko jedna była w miarę ładna (Aneta – więcej imion uczestniczek nie zapamiętałem), ale ma okropny charakter, takich unikam jak ognia. Nigdy nie obejrzałem całego odcinka, po kilku minutach przełączałem na inny program, później włączając na minutę-dwie. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać oglądając to badziewie.

Warsaw Shore kręcony przez pewną telewizję muzyczną obejrzałem pierwszy raz przez przypadek. Był to pierwszy i ostatni raz. Nie spodziewałem się, iż telewizja może upaść tak nisko. Niestety, liczy się oglądalność, liczby reklamodawców i pieniądze.

Jako taki poziom prezentują „Kuchenne Rewolucje”, aczkolwiek wiele rzeczy wydaje się być naciąganych. Przez ten program boję się chodzić do lokali gastronomicznych. Z drugiej strony wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, ile wysiłku wymaga przygotowanie potraw i praca restauratora. Nie wszystkie rewolucje udają się, w mniejszych miastach fast foody są o wiele popularniejsze od tradycyjnych dań, więc prowadzenie restauracji na poziomie nie ma sensu. Taka mentalność ludzka. Ja coraz bardziej doceniam tradycyjną kuchnię, a po fast foody sięgam tylko, jeżeli nie mam wyjścia.

Programy kulinarne są coraz modniejsze. Ze względu na występ uczestnika z mojego miasta śledziłem zmagania w „Hells Kitchen”. Denerwowało mnie chamstwo „szefa kuchni”, jego odzywki wyśmiewające inteligencję uczestników, ale wiadomo, to przyciąga widzów, a tym samym reklamodawców. Nie chciałbym jednak pracować z takim człowiekiem. Po jakimś czasie wystartowała kolejna edycja – tę oglądałem ze względu na kolesia w wieku dwudziestu paru lat wyglądającego jak dziecko i kłócącego się z „szefem kuchni”. Uczestnik ten wyleciał dopiero po trzeciej lub czwartej nominacji. Widzowie go nienawidzili, ale jeżeli dobrze przyjrzeć się odcinkom, pozostali uczestnicy też robili mu na złość. Co mnie uderzyło u pozostałych uczestników – wydawało mi się, jakbym w wielu przypadkach oglądał kopię uczestników poprzednich edycji. Te same miny, te same gesty, ten sam charakter – czyżby takie były warunki licencji?

Wspomniane programy utkwiły mi w pamięci, ale media emitują jeszcze wiele innych, głupszych reality show. Najśmieszniejsze jest to, że widzowie emocjonują się tym wszystkim, wierząc w autentyczność akcji na ekranie telewizora. A to iluzja. Współczuję tylko tym, którym manipulacja oraz tendencyjny montaż scen zniszczą reputację. Najgorsze są wartości przekazywane przez takie programy, wartości podziwiane przez młodzież naśladującą gwiazdorów. Programy typu reality show są coraz głupsze, coraz wulgarniejsze, coraz prymitywniejsze – tylko tak można przyciągnąć widzów i reklamodawców. To widowisko dla naiwnych.