L O A D I N G
blog banner

Bloger – jak osiągnąć sukces?

W ostatnich latach nastąpił prawdziwy wysyp blogerów. Ludzie zachwyceni spektakularną karierą niektórych idoli internetu próbują ich naśladować i codziennie powstają setki, jeśli nie tysiące blogów na różne tematy. Ja też mam swoje blogi. Ten, bo muszę gdzieś wylać swój podziw dla głupoty panującej na świecie  i drugi, czysto podróżniczy, który miał mi w założeniu posłużyć do pokazania się w branży.

Pewnie zastanawiacie się, jak to się dzieje, że niektórzy blogerzy odnoszą sukces. Wbrew pozorom nie ma w tym nic z przypadku – za większością takich sukcesów stoją znajomi w mediach i agencje public relations.  Jeśli wypromują cię w mediach, masz tysiące fanów, a dla ewentualnych sponsorów i partnerów liczą się tylko fani, polubienia i kliknięcia. Dlatego musisz pisać pod publiczkę – ludzie chcą widzieć nieustraszonego, niezwyciężonego blogera, któremu wszystko się w życiu udaje, którego na wszystko stać, który nigdy nie choruje. Bloger musi bez wysiłku osiągnąć wytyczone wcześniej cele, musi widzieć wszystko przez różowe okulary, musi wszystko chwalić, przecież świat jest piękny. Bloger musi być też osobą wszechwiedzącą, dlatego nie podaje źródeł swoich informacji. To on wszystko wie. Takie są oczekiwania.

Sens zawodu blogera pokażę wam na przykładzie blogów podróżniczych.  Blogerzy współpracują z przewoźnikami i organizacjami turystycznymi. Nie byłoby w tym nic złego, bowiem podróże kosztują. Bloger jedzie na wycieczkę, organizacja funduje podróż, noclegi, wyżywienie, bilety wstępu, ubezpieczenie, opiekę podróżnika itp. Reszta według ustalonego programu, jak w biurze podróży. Bloger w zamian codziennie na swoim profilu zamieszcza zdjęcie, a po powrocie wychwala zwiedzone miasta pod niebiosa. O, żeby tylko wychwalał. Część blogerów zakochuje się w każdym mieście, każdy hostel, który zasponsorował nocleg jest najlepszy w historii, a w cukierkowe opisy są aż niesmaczne.  Za jakiś czas pojawiają się artykuły o zwiedzonych miastach – w zdecydowanej większości bez informacji, że chodziło o podróż sponsorowaną, a jeśli już, to najczęściej informacja podana jest w słabo widocznym miejscu.  Jak określamy człowieka reklamuje tego, kto mu zapłaci?

Aby przyciągnąć sponsorów, trzeba mieć fanów. Wyznacznikiem jakości nie jest wartość merytoryczna artykułów, tylko fani, polubienia, komentarze, ogólnie mówiąc „ruch”.  Blogerzy tworzą nieformalne układy, reklamując się nawzajem na swoich i innych profilach. Artykuły i posty muszą być pisane tak, aby wywołać jak największy „ruch”, fan jest tylko narzędziem do zdobywania sponsorów i tak postrzegają go blogerzy.

Wywołanie ruchu to konieczność stosowania znaczników i zaznaczania w komentarzach konkretnych firm, aby post pojawił się na ich osi czasu. Niektórzy w jednym poście potrafią zaznaczyć dziesiątki firm, które nie mają nic wspólnego z tematyką posta, ale mają dużo fanów, a pojawienie się posta na osi czasu tej firmy ma w założeniu przyciągnąć fanów tej firmy do bloga.

A jak wygląda największa obłuda? Bloger zapraszany jest na wyjazd sponsorowany na przykład do województwa śląskiego. Potem tworzy artykuł o jakimś mieście lub regionie, najlepiej według schematu „10 powodów, aby nie jechać do województwa śląskiego”, przy czym te 10 powodów to tak naprawdę pochwała województwa. Publikuje post, wszyscy się zachwycają jego kreatywnością, choć tego typu postów były już setki, organizacja turystyczna zachwyca się, że bloger napisał tak piękny post o województwie, pomijając, że wcześniej go zaprosili i sfinansowali mu pobyt, a także pokazali, co ma napisać.  Czytelnicy też się zachwycają, nie wiedząc, że to tak naprawdę spektakl. Jak dobrze pójdzie, to media o tym napiszą. Za jakiś czas bloger robi ranking najpiękniejszych miast, w którym umieszcza niektóre miasta z wycieczki sponsorowanej jako najpiękniejsze w Polsce. Oczywiście przypadkowo i obiektywnie.  Organizacja turystyczna znów się zachwyca, iż blogera zachwyciły miasta z jej obszaru działania.  Wszyscy są zadowoleni.

Kim jest więc dobry bloger w praktyce – niczym innym jak sprzedajną [jestem przewrażliwiony na punkcie sądów, więc nie napiszę kim] wychwalającą każdego, kto zapłaci.  Z tego powodu przestałem czytać najpopularniejsze blogi. Niektóre jakiś czas były w porządku, po rozpoczęciu współpracy z partnerami stały się śmietniskiem.  Blogi pisane z pasją nie przebiją się, w tej dziedzinie nie ma miejsca na ambitne projekty.  Ludzie podziwiają tych, którzy współpracują z firmami, chwaląc innych za pieniądze. Nie piszę tu tylko o blogach podróżniczych – tak to wygląda wszędzie: szafiarki, blogi kulinarne, sportowe, z różnymi recenzjami, sporo tego jest. 

Internet z miesiąca na miesiąc staje się coraz większym szambem. Fakt, mnie nie udało się przebić z żadnym projektem, ale nie miałem też szans. Kiedy patrzę jak to wszystko wygląda, widzę bezsens swojej pracy. Układy, plagiaty, kradzieże cudzych pomysłów i materiałów, brak poszanowania dla praw autorskich, bezmyślny wyścig o polubienia, fanów i kliknięcia, zmyślanie, kopiowanie z Wikipedii (która często też kopiuje, ale z reguły podaje źródło), pozerstwo, lans.

Jestem już stary, nie rozumiem zachwytu nad zdjęciami typu selfie, dzióbkami, durnymi memami, sensacyjnymi nagłówkami, czy portalami plotkarskimi. Ale to właśnie takie rzeczy są kluczem do zdobycia fanów, a tym samym partnerów i pieniędzy na rozwój. Dla mnie to głupota, ale co zrobię.

W internecie nie uda mi się nic osiągnąć, podobnie jak nie udało mi się nic osiągnąć na uczelni. Przychodzi moment, kiedy bez wsparcia finansowego nie da się dalej pewnych rzeczy ciągnąć. Na uczelni jako człowiek bez układów i znajomości nie miałem szans na studia doktoranckie lub wsparcie dla projektów, w internecie też nie mam szans na wsparcie, ponieważ nie mam nazwiska, nie stoi za mną jakaś znana marka lub agencja reklamowa, nie mam też tysięcy fanów.

Przykładem może być mój projekt stworzenia internetowego informatora na temat dworców kolejowych w Polsce.  Identyczny projekt trochę później niż ja zaczęła realizować Wikipedia ze wsparciem Fundacji Grupy PKP, czyli co roku bilety na dwa miesiące, diety dla uczestników projektu, noclegi itp. Ja nie mam szans na żadne wsparcie, nawet na maila nie odpiszą. Dlaczego? Bo jestem zwykłym pasjonatem bez znajomości i nazwiska.  Tak samo było na uczelni. Masz układy – masz stypendia, jeździsz na wyjazdy zagraniczne, dostaniesz dofinansowanie na projekty, zostaniesz wypromowany. Nie masz układów – skończysz tak jak ja. Tak jest wszędzie. Dlatego nie warto się uczyć, nie warto się starać, nie warto być ambitnym. Liczą się tylko układy.

W tym poście krótko opisałem wam podstawowe mechanizmy rządzące treściami w internecie. W moim przypadku wygląda to tak – ja opisuję (np. połączenia, ceny, zniżki itp.), inni z tego korzystają, często nawet zarabiając, a ja nic z tego nie mam. Dużo stron lub blogów odpisze bez podania źródła. Jaki jest sens takiej pracy? Nawet na mój pogrzeb nikt nie przyjdzie, a inni nadal będą korzystać z moich pomysłów lub wręcz przywłaszczą sobie moją pracę.

Morał z tego jest jeden – jeśli robisz coś od siebie, z pasją, dbasz o jakość, to nigdy nie osiągniesz sukcesu. Ludzie zachwycają się głupotą, pozorami, zmyślonymi historyjkami. Zachwycają się wizerunkiem, stopniami naukowymi, stanowiskiem.  Widzą to, co chcą widzieć.

Tego bloga założyłem, aby pisać o głupocie świata, bo trudno mi wytrzymać mając świadomość w jakim bagnie żyję, drugiego, aby w jakiś sposób poprawić swoją pozycję na rynku pracy. Ale nie chciałbym być nazywanym blogerem. Chciałbym robić coś kreatywnego, kojarzącego się pozytywnie, coś po sobie pozostawić. Nie chcę się poniżać do poziomu dzisiejszego internetu.

W roku 2016 będę pisał rzadziej. Chcę spędzać mniej czasu przy komputerze, czytać mniej artykułów, skorzystać trochę z życia, gdybym miał za krótki czas umrzeć. A plany zawodowe? Zupełnie nie wiem, co chciałbym robić. Moje umiejętności są bezwartościowe, podobnie jak wiedza. W sztucznym świecie obłudy dla takich jak ja nie ma miejsca.