L O A D I N G
blog banner

Jak „rozpocząłem” sezon podróżniczy

Największe zagrożenie grypą minęło, zapowiadali dwa dni pięknej pogody, postanowiłem więc zrobić sobie wycieczkę po Małopolsce z biletem kolejowym umożliwiającym podróżowanie pociągami regionalnymi po prawie całym kraju za 25 zł. Do tego niedrogi nocleg w Tarnowie i miała być przyjemna, dwudniowa podróż.

Napomknąłem o tym w domu i co – „po co ci to”, „na co ci to”, „nie pojedziesz”, „zachorujesz”, „nie planuj”, „będzie brzydka pogoda” i tym podobne. Czyli jak zawsze. Oczywiście szybko odechciało mi się podróży i zamiast porannego spaceru na dworzec kolejowy pozostał mi poranny spacer do restauracji McDonald’s na darmową kawę.

Niestety, nie mogę wyjechać ot tak, bez słowa. Każdy mój plan wyjazdu jest negowany. O ile  jeszcze w tamtym roku próbowałem z tym walczyć, denerwowałem się, żałowałem straconego wyjazdu, teraz jestem już pogodzony z losem. Dotarło do mnie, że jestem do niczego, nic nie potrafię, nic mi się nie uda. Cokolwiek zrobiłbym, nie uzyska akceptacji, napotka jedynie na drwiny oraz niezrozumienie. Takie jest przeznaczenie. Jednym udaje się wszystko, innym nic. Równowaga  w przyrodzie musi być zachowana.

Wiadomo, można zachorować podczas podróży, może też zdarzyć się wypadek (potem będzie przez rok „a nie mówiłem”). W domu tak samo. Kiedy śmierć zajrzała mi  w oczy, żałowałem niezrealizowanych wyjazdów, żałowałem nienawiązanych przyjaźni z dziewczynami, które mi się podobały, powtarzałem sobie – pokonam chorobę, to nie będę tracił szans – będę korzystał z życia, nadrobię podróże po Polsce, nie dam się stłamsić.

Stało się jednak inaczej. Życie po chorobie jest dużo trudniejsze. Przestałem wierzyć, iż jestem w stanie cokolwiek zmienić. Nie żałuję zmarnowanych szans, podróży, niezrealizowanych planów. Żałuję, że leczyłem raka. Wyobrażacie sobie? Nie macie motywacji do życia, celu i wychodzicie z choroby, a na sąsiednich łóżkach ludzie, którzy mają wszystko, chcą walczyć i chcą żyć słyszą, że nie ma dla nich ratunku? To oni powinni wyjść z choroby, nie ja. Ja powinienem zostać poddany eutanazji.

Wiecie, czego najbardziej żałują ci, którzy muszą czekać na śmierć – tego, że nie mogli przeżyć życia tak, jakby chcieli. Nie mogli być sobą, nie mogli realizować planów, rozwijać się – bo taki był przymus społeczny.

Choroba uświadomiła mi bezsens tego całego wyścigu szczurów, presji społecznej, natomiast najbliższym nie uświadomiła niczego.

Dwa piękne, słoneczne dni spędzone w domu. Kolejne podejście do podróży w weekend.