Przedwczoraj ogłoszono laureatów konkursu na najlepsze blogi w różnych kategoriach. Konkurs „Blog Roku”, bo o nim mowa, to prestiżowy konkurs mający w założeniu wypromować najlepsze blogi i nagrodzić ich autorów. Oczywiście najpierw trzeba żebrać o sms-y na blog, aby dostać się do pierwszej dziesiątki. Z dziesięciu blogów juror według własnego uznania wybiera trzy nominowane do nagrody głównej, a potem zwycięzcę – także według własnego uznania.
Jak to z blogami bywa, nagradza się pozerstwo, fałszywe uśmiechy, dziecinne wpisy, modne tematy. W przypadku blogów podróżniczych wygrała pani, która podróżuje z dzieckiem po Ameryce Łacińskiej za 42 złote dziennie (nocuje i jada za darmo u obcych ludzi). Jak zwykle małe dziecko jako gwiazda bloga ściąga fanów i rozczula serca, rzetelność nikogo nie obchodzi.
Co mnie jednak najbardziej zdenerwowało: w różnych artykułach podkreślano, że blogi to „dziennikarstwo obywatelskie”, przywracające wiarę w społeczeństwo.
Jak to wygląda w praktyce? Dziennikarz obywatelski opisuje ciekawą sprawę. Dziennikarz zawodowy podchwyci temat, odpisze od dziennikarza obywatelskiego, doda coś od siebie, pobajeruje i zarobi pieniądze. Co ma z tego dziennikarz obywatelski? Nic. Robi coś, na czym zarabiają inni. Inaczej mówiąc jest frajerem.
A na czym zarabiają blogerzy? Na bajerowaniu i liczbie znajomych. Kiedy widzę, w jaki sposób manipulują „najlepsze” blogi i jak ludzie się tym zachwycają, to po prostu załamuję ręce. Udany blog to tylko agencja reklamowa i nic więcej, ewentualnie bezsensowny wyścig o liczbę fanów i polubień.
Nie wiem, chyba się już postarzałem, ale dziecinne teksty na studenckich blogach różnych kategorii, bardzo popularnych zresztą, napawają mnie obrzydzeniem. Po co więc robić i opisywać coś rzetelnie, skoro nikt tego nie doceni? Zarabia się na głupocie lub wykorzystywaniu pomysłów innych.
Doradcy zawodowi oraz eksperci od HR twierdzą, iż prowadzenie bloga pomaga w karierze zawodowej, a dzięki artykułom zwrócą na nas uwagę potencjalni pracodawcy i partnerzy. Jak jest naprawdę? Zwracają na nas uwagę jedynie ci, którzy chcą od nas odpisać albo na nas zarobić. Prowadzenie strony specjalistycznej lub bloga w żaden sposób nie przyczynia się do poprawy sytuacji autora na rynku pracy.