L O A D I N G
blog banner

Literatura – Isabel Allende

Pewnie wielu z was myśli, że moje zamiłowanie do książek kończy się na Kodeksie Karnym i atlasach kolejowych. Nic bardziej mylnego. Lubię czytać książki, choć są to zupełnie inne książki niż modne chociażby wśród uczelnianych intelektualistów, czy takich na przykład czechofilów.

W moim mieście mamy piękną bibliotekę, może nie tak świetnie wyposażoną jak biblioteki w Brnie, ale jest co wybrać. Przez przypadek wypożyczyłem książkę Isabel Allende – chilijskiej pisarki urodzonej w Peru, osadzającej akcję swoich powieści między innymi w Argentynie, Stanach Zjednoczonych, czy Chinach. 

Książki wypożyczam według jednego schematu – czytam fabułę, szybko przeczytam kilka stron i jeżeli spodoba mi się język, wypożyczam książkę. Jeżeli nie, odkładam na półkę. 

W przypadku Isabel Allende nawinęła mi się pod rękę książka „Dom duchów”. Fabuły nie będę opisywał, kto chce, może sobie znaleźć na przykład na lubimyczytac.pl. Książka wciągnęła mnie bez reszty – przez kilka dni nie mogłem się oderwać. Podobnie druga część trylogii – „Córka fortuny”.  Jak dla mnie rewelacja. Chłonąłem rozwlekłe opisy miast, przyrody, społeczeństwa, piękny język, świetnie opisane więzi międzyludzkie, a wszystko na tle przemian społeczno-politycznych.  „Dom duchów” pozbawiony jest prymitywnej propagandy, czyta się go jednym tchem (w kolejnej części trylogii można się doszukać elementów homoseksualnej propagandy). 

Muszę wyrazić ogromny szacunek dla pracy tłumaczy – przyznam szczerze, że nie potrafiłbym być tłumaczem literatury, co jest jedynym słusznym zawodem według wykładowców na studiach slawistycznych całego świata i całe programy nauczania są utworzone zgodnie z założeniem, iż każdy absolwent powinien być tłumaczem literatury pięknej. Nie oszukujmy się, do tego nadaje się niewiele osób, dodatkowo taka osoba musi rozumieć autora, „czuć” go.  

Obecnie czytam kolejne książki wspomnianej pisarki. Co mnie boli – pobieżna lektura współczesnych polskich dzieł literackich nie pozostawia wątpliwości, że przeżywamy zalew bezwartościowego chłamu promowanego przez lewackie środowiska, naszpikowanego lewacką propagandą, napisanego pod konkretną ideę. Od kilku lat nie znalazłem nic, co mógłbym polecić. Muszę więc sięgać do klasyków, w tym Henryka Sienkiewicza.

Boli mnie też, że nigdy nie dorównam autorce pod względem piękna języka, pisząc książkę o bezsensie życia. 

Studia slawistyczne dały mi jedno – szacunek do języka polskiego i wewnętrzną potrzebę szlifowania języka ojczystego. Pochodzę ze środowiska, w którym nie dbano o poprawną polszczyznę, co nie jest niczym nadzwyczajnym. W szkole podstawowej i średniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopiero studia mi to uświadomiły. Niestety, cały wysiłek włożony podczas studiów w Brnie poszedł na marne.

Posiadam sporo książek z czasów studenckich, w tym „Słownik poprawnej polszczyzny”. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak bardzo skomplikowany jest język polski. Masa wyjątków, mnóstwo reguł, niezliczona liczba pułapek czyhających na rodzimych użytkowników języka. Mój język polski jest daleki od ideału. Lektura artykułów w internecie i poziom programów w mediach sprawiają, że człowiek jakimś cudem zapamiętuje niewłaściwe formy wyrazów, a później zastanawia się, jak je napisać. Nie ma czasu na powtórkę reguł ortografii, przykładów trudnej odmiany, reguł interpunkcji, ćwiczeń dla zaawansowanych i tym podobnych. Zresztą po co? I tak do niczego się to nie przyda w życiu.  Język potoczny na co dzień też robi swoje.

Szkoda, że język polski muszę szlifować w oparciu o tłumaczenia zagranicznych dzieł, przy czym trzeba podkreślić, iż zdarzają się dzieła napisane przepięknym językiem, a jednocześnie odpychające obrzydliwą propagandą, np. „Grona gniewu” Johna Steinbecka. 

Gdybym miał wymienić najlepszą książkę, jaką kiedykolwiek przeczytałem, będzie to „Przeminęło z wiatrem” – arcydzieło nad arcydziełami pod względem językowym i nie tylko.