L O A D I N G
blog banner

Zdjęcia i utwory Creative Commons – czy warto udostępniać?

Jak zapewne wielu z was wie, udostępniam sporo swoich zdjęć i innych prac na licencjach Creative Commons, czyli zgadzam się na ich dalsze wykorzystanie. Często internauci zarzucają mi, iż stosuję licencję CC-BY-ND oraz podpisuję się imieniem i nazwiskiem pod zdjęciem. W krótkim wpisie chciałem wam przedstawić, jak to wszystko wygląda w praktyce i dlaczego właśnie taką licencję stosuję.

O zaletach udostępniania zdjęć na licencjach Creative Commons napisano mnóstwo publikacji, nie napisano jednak o wadach. A takie również są. 

LICENCJE CREATIVE COMMONS:

Poniżej krótki opis rodzajów licencji Creative Commons. Szczegółowe warunki możecie sobie przeczytać choćby na stronie https://creativecommons.org/licenses/?lang=pl. Pewnie nie zrozumiecie, o co w tym wszystkim chodzi, więc krótkie wyjaśnienie:

Jeżeli w licencji znajdują się litery NC, to nie możemy używać utworu w celach komercyjnych. To ważne, bowiem za użycie w celach komercyjnych będzie uznawane również wykorzystanie na przykład zdjęcia w artykule na stronie internetowej, na której znajdują się reklamy. Choć samo zdjęcie nie będzie zarabiać, to jednak jego użycie jest zabronione.

Każdorazowo należy również podawać nazwisko autora zdjęcia lub tekstu, z którego korzystaliśmy. Wyjątkiem jest rzadko używana licencja CC0 – autor zrzeka się wszystkich praw do utworu.

CC-BY – licencja pozwalająca na dowolną przeróbkę utworu i rozpowszechnianie go dalej.

CC-BY-SA – licencja pozwalająca na dowolną przeróbkę utworu i rozpowszechnianie go dalej na tej samej licencji, czyli CC-BY-SA.

CC-BY-ND – licencja pozwalająca na dowolne rozpowszechnianie utworu w niezmienionej formie, czyli bez skracania tekstu, obróbki zdjęć itp.

Ważne: jeżeli wybierzesz licencję CC-BY-ND, twoje zdjęcia nie znajdą się na przykład w Wikimedia Commons, skąd pobiera je większość portali.

DLACZEGO UDOSTĘPNIAM SWOJE ZDJĘCIA NA LICENCJI CREATIVE COMMONS:

Wielu młodych idealistów twierdzi, że udostępnia swoje zdjęcia dla satysfakcji i chce dzięki temu tworzyć lepszy świat. Ja udostępniam z zupełnie innego powodu – aby po mojej śmierci nie zmarnowały się. Nie mam rodziny, więc nie będę miał ich komu zostawić, a część ma dużą wartość dokumentalną. Drugi powód to swego rodzaju wdzięczność dla udostępniających zdjęcia na tej licencji. Sam przecież korzystam z nich na swoich stronach.

Taka postawa to rzadkość, bowiem z reguły działa to w jedną stronę: jedna osoba pracuje za darmo, inny z tego korzysta i na tym zarabia, nie dając nic w zamian.

DLACZEGO WYBIERAM LICENCJĘ CC-BY-ND:

Niektórzy zarzucają mi wybór licencji CC-BY-ND, czyli bez utworów zależnych. Taka licencja nie ogranicza użycia zdjęcia w uczciwy sposób, natomiast zapobiega sytuacji, kiedy ktoś trochę obrobi moje zdjęcie i zrobi z tego na przykład pracę konkursową, gdzieś w mało widocznym miejscu podając, kto jest autorem, jeśli w ogóle poda takie dane, co często się zdarza.

Również sytuacja w przypadku publikacji książkowych. Ktoś bierze moją pracę, doda trochę swoich słówek i publikuje jako swoją. Teoretycznie możliwe, gdzieś tam może podać, że korzystał z mojego słownika, ale to on zbiera nagrody i nikogo nie interesuje, kto był rzeczywistym autorem pracy.

DLACZEGO PODPISUJĘ SIĘ POD ZDJĘCIAMI:

Również są tacy, którzy zarzucają mi podpisywanie się pod zdjęciami prawdziwym imieniem nazwiskiem. Według nich powinienem podpisywać się pseudonimem lub nie podpisywać się w ogóle. Wbrew zarzutom nie robię tego dla sławy ani dla lansu, tylko po to, aby po śmierci coś po sobie pozostawić. Zdecydowanie lepiej wygląda, kiedy na przykład miejscowe muzeum wykorzysta moje zdjęcie i będę widniał jako autor, niż gdybym miał podpisać się jako „franek17”.

CZY WARTO UDOSTĘPNIAĆ SWOJE UTWORY NA LICENCJI CREATIVE COMMONS?

Odpowiedź nie jest jednoznaczna. W mediach możecie poczytać bajki o tym, jak dzięki udostępnianiu swoich utworów za darmo sławę i majątek zdobyli pisarze, fotografowie, programiści i inni. W rzeczywistości nie wiem, czy komukolwiek przyniosło to jakieś korzyści, o ile te postacie nie są zmyślone, to jakiś zysk będzie miała z tego jedna na kilkadziesiąt tysięcy osób.

W rzeczywistości wygląda to tak: ty wkładasz pieniądze, wkładasz swój wolny czas, udostępniasz swoje zdjęcia lub teksty za darmo, inni z tego korzystają i często na tym zarabiają. Co więcej, psujesz rynek, bo mało kto kupi zdjęcia od zawodowych fotografów, skoro może je mieć za darmo. Jedyne, co możesz z tego mieć, to satysfakcja. Jednak z satysfakcji nie da się przeżyć, a z czasem zamiast satysfakcji pojawi się frustracja, bo dzięki udostępnianiu swoich zdjęć za darmo nie poprawisz swojej pozycji na rynku pracy, nie rozwiniesz się i nikt cię nie doceni. Taka jest brutalna prawda.

Udostępnianie zdjęć na licencji Creative Commons może się jednak przydać w jednym przypadku – skojarzenia twojego nazwiska z konkretną tematyką w wyszukiwarce. Na przykład ja prowadzę strony kolejowe. Ale dzięki kłamstwom dziennikarzy i patologicznych kłamców z Uniwersytetu Masaryka w Brnie moje nazwisko było kojarzone z terroryzmem i przestępczością. Dzięki temu, że moje zdjęcia o tematyce kolejowej wykorzystywało sporo stron internetowych, na górze za jakiś czas pojawiały się wyniki związane z koleją, czyli odnośniki do moich stron internetowych. Co ważne – w takiej sytuacji nie wchodzą w grę licencje dla celów niekomercyjnych. Licencja dla celów komercyjnych znacznie zwiększy liczbę odbiorców.

Druga zaleta to fakt, iż będziesz mógł się pochwalić znajomych, iż twoje nazwisko jako autora pojawiło się na jakimś znanym portalu. Pamiętaj jednak, że dla nich jest wszystko jedno, kto jest autorem zdjęcia  – liczy się tylko to, aby artykuł był zilustrowany oraz zarobek. Inaczej mówiąc, oni zarabiają na twojej pracy.

Jeśli myślisz, że wypromujesz się dzięki swoim zdjęciom Creative Commons, to jesteś w ogromnym błędzie. Na nazwisko autora 99,99% internautów w ogóle nie zwraca uwagi.

Tak naprawdę możesz się jedynie cieszyć, że wspierasz darmową twórczość i zmieniasz świat na lepsze, przynajmniej w twoim mniemaniu. To dobre, kiedy masz na przykład wysoką emeryturę, świetny sprzęt i nie musisz się o nic martwić. Również, kiedy masz dobrą pracę, świetny zarobek i sporo wolnego czasu. Jednak jak znam życie, tacy nie udostępniają nic za darmo.

WADY UDOSTĘPNIANIA ZDJĘĆ NA LICENCJI CREATIVE COMMONS:

W hurraoptymistycznych artykułach internetowych wszystko wygląda pięknie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Wymienię kilka wad, z którymi wiąże się udostępnianie swoich utworów na licencjach Creative Commons:

  • nie wszystkie strony i gazety korzystające ze zdjęć Creative Commons podają źródło i autora. Często spotyka się opisy typu „źródło: Internet” i „źródło: Creative Commons”. Są one oczywiście błędne i naruszają prawo autorskie, jednak taki już jest internet.
  • twoje zdjęcia mogą zostać wykorzystane w zupełnie innym kontekście niż chciałbyś. Na przykład posiadam sporo zdjęć ze zlikwidowanej pseudoszkoły średniej w moim mieście. Mają one ogromną wartość dokumentalną, jednak nie mogę udostępnić ich na licencji Creative Commons, ponieważ mogłyby zostać użyte w sposób naruszający dobra uwiecznionych na nich osób. Na przykład przy artykule o narkotykach w jakiejkolwiek szkole na świecie mogłoby się pojawić zdjęcie z apelu w mojej szkole, przedstawiające uczniów mojej szkoły. Licencja Creative Commons chroni przed takimi praktykami, natomiast tak naprawdę nikogo to nie interesuje i jako autor zdjęcia to ty później możesz mieć kłopoty. 
  • ktoś udostępni twoje zdjęcie na Instagramie lub innym portalu społecznościowym jako swoje. Normalne zjawisko, z którym nie da się walczyć.
  • jak pisałem wcześniej – udostępniając swoje prace za darmo nie rozwiniesz się. Na twojej twórczości będą zarabiać inni, a ty nie będziesz miał z tego nic. Najlepszy przykład to użycie przez kogoś twojego zdjęcia do pracy konkursowej – on wygra kilka tysięcy złotych, a ty będziesz miał z tego satysfakcję.

 

Spójrzcie również na Wikipedię. Artykuły z Wikipedii dostępne są na licencji CC-BY-SA, czyli należy podać źródło i autora. W praktyce na niemal wszystkich blogach i stronach internetowych znajdziemy całe akapity przepisane z Wikipedii, czasami z niewielkimi zmianami. Czy ktoś podaje źródło i autorów? Nie, niemal wszyscy traktują to jako swoją pracę (blogerzy ogólnie nie podają źródeł, bo chcą zdobyć sławę). Tak samo z obrazkami z Wikimedia Commons.

DLACZEGO NIE WSZYSCY PUBLIKUJĄ NA LICENCJI CREATIVE COMMONS?

Niestety, trzeba się z czegoś utrzymać i trzeba inwestować w rozwój. Spójrz na podany niżej przykład:

Siedemnastolatek otrzymał od rodziców aparat za 5000 złotych. Rodzice dokupili mu oprogramowanie i osprzęt, regularnie biorą go na wycieczki, aby robił zdjęcia i promował się. On udostępnia swoje zdjęcia pod pseudonimem na Wikimedia Commons, bowiem wierzy, że zmienia świat na lepsze. Nie martwi się o utrzymanie, bo utrzymują go rodzice, a później będzie miał stypendia z Unii Europejskiej.

Z kolei dorosły mężczyzna chce się utrzymać z fotografii. Musi zainwestować w aparat, oprogramowanie i osprzęt, ewentualnie wycieczki i zezwolenia na wejście w niektóre miejsca. On nie udostępnia swoich zdjęć na licencji Creative Commons, bo musi się z czegoś utrzymać.

Idealistyczne hasła pracy za darmo brzmią pięknie, a tak naprawdę ile programów rozwijanych przez autorów jako freeware utrzymało się? Może Open Office i Mozilla Firefox, z serwisów internetowych Wikipedia, przy czym dwa ostatnie wręcz błagały o darowizny. Takiej możliwości nie mają mniejsze serwisy i mniej znane programy, przez co przychodzi moment, kiedy ich autorzy porzucają pracę. Praca albo się zmarnuje, albo ktoś inny podchwyci ich pomysł i i na nim zarobi. Tak to funkcjonuje wszędzie.

Nie potępiam udostępniania zdjęć na licencjach Creative Commons, sam z nich korzystam, natomiast artykuły o zaletach udostępniania swojej twórczości za darmo są pełne przekłamań i demagogii, mającej niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie mam nic przeciwko wykorzystaniu moich zdjęć udostępnionych na licencji CC-BY-ND, jednak wymagam zachowania przyzwoitości – zarówno w rozsądnej liczbie tych zdjęć, jak również podaniu źródła i autora. To jednak za dużo.